KRÓTKIE SPOJRZENIE NA DZIEJE OBRAZU

I KULTU MATKI BOŻEJ KODEŃSKIEJ

(o. L. Głowacki OMI)

 

Krok ku przestrzeniom ikony

 

Opatrzność ma swoje plany i miłosierne zamysły, skoro daje nam sposobne chwile, aby przystanąć, zadumać się i modlić przed cudownym obrazem Matki Bożej Kodeńskiej. Obraz ten wcześniej był nazywany „gregoriańskim” i „de Guada Luppe”, co miałoby wskazywać na jego związek z papieżem Grzegorzem Wielkim i cudowną figurą Madonny czczonej w górskim sanktuarium narodowym Hiszpanii w Guadalupe.

W istocie znawcy sztuki twierdzą, że jest on dziełem ze szkoły mistrzów hiszpańskich z początków XVII w. O ile zaś wiązanie go ze św. Grzegorzem wydaje się cząstką legendy, o tyle druga nazwa i fragmenty cokołu figury widoczne u dołu obrazu wskazują wyraźnie, gdzie szukać jego prototypu, co z kolei uzasadnia nazwę: Madonna z Guadalupe, Guadalupeńska.

W pierwszym kontakcie obraz zadziwia wręcz rozmiarami (222×126, z ramą +20) i w rzeczy samej jest on największy spośród znanych cudownych obrazów, a przyciąga i wprawia w zadumę kolorami, które w ikonografii odgrywają istotną rolę. Jako symbole określonych wartości stają się językiem teologii, słowem Słowa, ikona zaś – „tekstem sakralnym”. Stąd też jawi się potrzeba uczenia się czytania tego tekstu, aby kontemplacja ikony nie była aktem li tylko estetycznym albo irracjonalnie dewocyjnym, lecz modlitewnym, dającym nowe tchnienie i oczyszczającym oczy duszy, aby podążać w świat duchowy, czyli też coraz pełniej i bardziej świadomie łączyć się z mieszkańcami tamtego świata.

Koloru szat Matki Bożej Kodeńskiej nie da się określić łatwo, jednym słowem. Płaszcz w kształcie kapy jest koloru granatowego, który przechodzi w głęboką zieleń; suknia jest w kolorze buraczkowo-wiśniowo-czerwonym. Zieleń ma wieloraką wymowę: jest kolorem Ducha Świętego, wiecznym życiem i kwitnieniem; kolor czerwony też odnosi nas do Ducha, ale wskazuje na Jego działanie jako ognia i odradzającej mocy; jest także kolorem ziemi: ludzka natura, krew, męczeństwo i władza królewska. Kontrast kolorów mówi o tym, że to, co jest podzielone na ziemi, łączy się w Bogu.

Uderzająco wielki nimb, kilku pasmami okalający głowę Madonny, zgodnie z zasadą ikonopisania, wyraża promieniowanie Jej ciała. Ukazuje chwałę i jasność Bożą. Przy czym elementy bieli, jasności, wyrażają transcendencję; biel jest kolorem i światłem zrazem, symbolizuje nieskalaność i wspólnotę ze światem boskim.

Warto przypatrzyć się twarzy Madonny. Malowanie twarzy w ikonie jest dziełem szczytowym pisania ikony, a już w samej twarzy najważniejsze są oczy, będące światłem duszy. Doświadczony kopista obrazu Matki Bożej Kodeńskiej wyznał, że malowanie twarzy jest szczególnie trudne, ponieważ „jakby nie ludzką a anielską ręką była sporządzona” i łączy się zawsze z bolesną ofiarą. Maryja Kodeńska eksponuje Dzieciątko, które jest drogą zbawienia i ponad Nim patrzy na swoje ziemskie dzieci, aby je przyciągać do Niego i prowadzić w górę, do nieba, za ruchem Jej berła.

W tym miejscu jeszcze jedna wskazówka. Kontemplując ikonę, nie dajmy się zwodzić greckiemu kanonowi proporcji ciała; w ikonie one nie obowiązują, a zmienione proporcje i wydłużenia wraz z zestawem kolorów, uzmysławiają uduchowienie i ukazują ludzkie ciało w stanie przemienienia, prowadzą ku niewidzialnemu. Temu celowi służy również pewna surowość i oschłość klasycznej ikony.

Tak więc ikona swoim kształtem i kolorami przenosi nas w świat ducha, głosi królestwo Boże, świadczy o obecności Istoty Świętej. Wpatrywać się w ikonę spokojnie i z wiarą, modlić się w skupieniu, bez pośpiechu i napięcia, to otwierać się na łaskę, która spływa do serca przez wstawiennictwo Maryi (lub świętego, świętej), ożywia je i przybliża do Boga. Owo ciche działanie wywiera właściwy skutek i w szacie słownej określa się je terminem klasycznym: katharsis. A rozumie się przez to, że dzięki kontemplowaniu ikony dokonuje się rozjaśnienie i oczyszczenie duszy, a po pewnym czasie, gdy tak modlimy się w uciszeniu i pokoju, ikona zaczyna mówić do serca, komunikuje, udziela Bożego światła i pokoju; pogłębia się komunia ze światem duchowym.

Podsumowaniem niech będą słowa św. Jana Damasceńskiego: „Kolor w ikonografii prowadzi do kontemplacji i jak tęcza radując wzrok, niezauważalnie wlewa w moją duszę Boską chwałę”.

Peregrynacja kopii Świętej Ikony Matki Bożej Kodeńskiej jest ważnym dziełem duszpasterskim i może przynieść błogosławione owoce; aby jednak przyniosła, aby z właściwym nastawieniem ducha witać Królową Podlasia i owocnie modlić się przed Jej Obliczem, jest nieodzownie potrzebny odpowiedni zasób wiedzy o dziejach tego obrazu i kultu. Nescienti nulla cupido – nieświadomy dobra, nie może go pragnąć, a świadomy, pragnie go na miarę swojej świadomości. Mieści się w tej formule i odgrywa szczególną rolę znajomość dziejów samego obrazu i kultu Matki Bożej Kodeńskiej, a więc rzetelna wiedza: czym on był dla pokoleń czcicieli? Jaką czcią i miłością otaczały go one w rwących nurtach historii?

 

Kodeń miejscem kultu Matki Najświętszej

 

Jest faktem historycznym, że obraz przywiózł do Kodnia w roku 1631 Mikołaj Sapieha Pobożny (Pius), wojewoda miński i chorąży litewski. Upowszechniła się zaś wersja zdarzeń, jaką przedstawiła Zofia Kossak w powieści „Beatum scelus”, po wojnie wydanej pod polskim tytułem „Błogosławiona wina”. A więc, że chory pan Sapieha modlił się w czasie Mszy Świętej, sprawowanej przez papieża Urbana VIII i doznawszy uzdrowienia przed tym obrazem, poczuł z nim dziwną więź, utożsamiając go z samą Matką Boską. Odtąd „musiał” go mieć. Nie było drogi legalnej, więc zdecydował się na kradzież.

Wprowadzenie na ziemię nadbużańską świętego obrazu Matki Bożej dokonało się w aurze cudów i wzbudziło wielką cześć Matki Najświętszej. Pierwsze nabożeństwo przed tym obrazem w Kodniu zostało odprawione 15 września 1631 i to był początek oficjalnego kultu. Cudowny obraz Matki Bożej wszedł w dzieje Kodnia. Miasto stało się miejscem Maryjnym i zaczęło się zmieniać oblicze tej ziemi, a Matka Boża – z Guada Luppe czyli Gregoriańska – nad Bugiem stała się Kodeńską. Zaczęto też prehistorię obrazu godnie snuć legendą. Legendą piękną, wymownie świadczącą przede wszystkim o głębokim kulcie i dziecięcej wierze czcicieli Tej, która tutaj obrała sobie mieszkanie. A ta legenda, jak każda legenda, niesie cenne i niewyrażalne jądro prawdy; w tym wypadku właśnie o głębokiej czci i miłości, jakiej doznawała od pierwszych czcicieli, którzy w ten sposób pragnęli złożyć swej Matce najpiękniejsze kwiaty swojej myśli i serca.

 

Matka zostająca z dziećmi

        

Na początku umieszczona w murowanym kościele Ducha Świętego (zamkowej kaplicy Sapiehów), po kilku latach w drewnianym kościele Świętej Anny i w 1640 przeniesiona do murowanego, dzisiejszej bazyliki.

„Przez wieki całe pokolenia za pokoleniami szły do Kodnia – napisze bp H. Przeździecki. Za pokorną, szczerą, pełną ufności modlitwę, szczodrą zapłatę otrzymywały (…). Polska cała zwracała się do Kodnia, gdzie Królowa nasza błogosławiła wszystkim”.

Ale jak przez całą Rzeczpospolitą, tak i przez ten jej zakątek przetaczały się wojny. Palono, rabowano kościoły. Przed Jej obrazem stanęli również królowie szweccy, Karol Gustaw i Karol XII. Ich żołnierze plądrowali kościół, rąbali obrazy i portrety, ale nie tknęli świętego obrazu.

W 1680 r. pożar strawił niemal całe miasto. Płomienie przeniosły się na kościół; w popłochu wyniesiono tylko Najświętszy Sakrament. A wierni, ilu ich było, padli na kolana wokół kościoła, modląc się wśród łez i lamentu, aby ogień nie spalił obrazu ukochanej Matki. Ze świątyni zostały czarne mury, obraz pozostał nienaruszony.

W uroczystość Wniebowzięcia w 1723 czciciele Matki Bożej Kodeńskiej przeżyli wielką radość: koronacja obrazu koronami papieskimi, i niestety, niespełna wiek później, wielki smutek: w 1812 splądrowali świątynię Moskale, grabiąc naczynia i szaty liturgiczne, aby nimi handlować. A Matka zostawała z dziećmi.

 

Wywieziona pod eskortą

        

W smutnym czasie rozbiorów Polski nieustannie nasilała się rusyfikacja, walka z Kościołem Katolickim i „przepisywanie” unitów na prawosławie. Jeśli nie skutkowały namowy i obietnice, urzędnicy carscy stosowali coraz drastyczniejsze metody „nawracania”. A więc publiczne chłosty, a zimą także „mrożenie”, kwaterowanie wojska, więzienia i zsyłki na Sybir, siłowe wprowadzanie księży prawosławnych, zabieranie kościołów, wywożenie kapłanów… „Przez długie lata Podlasie jęczało szlochem mordowanych, katowanych, spływało krwią prześladowanych za Unię, za jedność”, napisze w 1927 r. bp Henryk Przeździecki.  Wśród tych prześladowań Kodeń ze swoim obrazem stawał się coraz bardziej ostoją wiary i polskości, miejscem nabierania sił dla wiernego ludu. Ta patriotyczna i religijna rola Kodnia znalazła niezamierzone potwierdzenie w działaniu cara Aleksandra II. Specjalnym ukazem z dnia 6 kwietnia 1875 nakazał oddać kościół parafialny w Kodniu prawosławnym i usunąć cudowny obraz. Generał gubernator warszawski Paweł E. Kotzebue, działając „z Najwyższego rozkazu”, nakazał gubernatorowi siedleckiemu Stefanowi Stefanowiczowi Gromece cudowny obraz wywieźć do Częstochowy.

Zjawił się on w Kodniu 2 sierpnia 1875 w obstawie żandarmów z Białej, z dwoma rotami piechoty i trzema „sotniami” Kozaków, z przedstawicielami paulinów z Jasnej Góry i delegatami biskupa lubelskiego. Na jego rozkaz żołnierze wyłamali ramy i wyjęli obraz, potem włożyli do skrzyni i na jednokonnej furmance cudowny obraz został wywieziony.

Był to najbardziej dramatyczny dzień w dziejach Kodnia. Bp Przeździecki w 1927 roku, tak go opisał: „Gdy Kozacy otoczyli wóz, na którym złożono cudowny obraz i ruszali w drogę, wierni rzucali się pod nogi koniom. Odparto bezlitośnie broniących cudowny obraz. Wóz pędził naprzód. Wśród szlochu i narzekań zrozpaczonego ludu dał się słyszeć głos wiary w zwycięstwo sprawiedliwości nad zbrodnią: Matka nasza wróci do Kodnia! Ufajcie!”.

Ludzie w żalu klęczeli i leżeli krzyżem wokół kościoła, modlili się z głębi swego bólu i całowali rozrzucony sprzęt kościelny; inni, lekceważąc nahajki, usiłowali dotknąć skrzyni z ich Matką. Sceny przejmujące i – wiedzieć o tym trzeba.

 

Mądrzy i gościnni paulini

 

Fakt wywiezienia jest ważną częścią historii obrazu Kodeńskiego; jest nie do pominięcia w opisie dziejów obrazu; nie można jednak na nim poprzestać. Jawi się tutaj mało zauważany dotąd wątek szczególnej gościnności, z jaką ojcowie paulini przyjęli obraz Matki Bożej Kodeńskiej na Jasnej Górze i mądrości duchowej, z jaką to wywiezienie, które miało służyć zlikwidowaniu kultu Matuchny Kodeńskiej, potrafili zamienić w pomnożenie chwały Matki Najświętszej i większe upowszechnienie kultu Matki Bożej Kodeńskiej. Na działania wrogów Kościoła i polskości odpowiedzieli w duchu wiary i zgodnie z teologią. Matka Najświętsza jest jedna, nie mamy Jej portretu, a oddajemy Jej cześć w różnych Jej wyobrażeniach, jakimi wzbogacili i wzbogacają Kościół artyści, malarze czy rzeźbiarze; nazwa obrazu nie zmienia rzeczywistości teologicznej.

Ojcowie paulini nie przyjęli przywiezionego do nich obrazu tylko na przechowanie, jak się to widziało prześladowcom; w tej niecodziennej okoliczności potrafili dostrzec możliwość wzbogacenia kultu Matki Bożej na Jasnej Górze. Chwała im za to i wdzięczność!

Od 3 sierpnia 1875 – świadczą dokumenty w „Archivum C.M.C.” – na Jasnej Górze został zmieniony  porządek nabożeństw „z powodu sprowadzenia obrazu Matki Bożej Kodeńskiej z Kodnia i umieszczenia go w kaplicy Pana Jezusa Nazaretańskiego”. Na środy i soboty („a nawet częściej”) zaplanowano „wotywy grane” przed Matką Bożą Kodeńską. Tradycja paulińska głosi, że „różaniec zawsze odmawiano przed Matką Bożą Kodeńską”, a znaczy to, że przed południem sprawowano liturgię zgodnie z ustalonym porządkiem przed Królową Polski albo w kaplicy Matki Bożej Kodeńskiej, a nabożeństwa popołudniowe zawsze w kaplicy Matki Bożej Kodeńskiej. Zorganizowano przy niej służbę specjalną, a samą kaplicę zaczęto bogato przyozdabiać.

Kopia, którą był zasłonięty obraz między nabożeństwami, obecnie znajduje się w Wieczerniku – „Jako dobra Pani i Opiekunka Wieczernika Pańskiego”. Droga podlaskiemu sercu jest świadomość, że ten ołtarz pozostaje miejscem żywego kultu, modlitwy i sprawowania Eucharystii.

W latach niewoli do swojej Matuchny w Częstochowie biegły uczucia i modły Podlasiaków, a wielu także docierało osobiście, aby wypłakiwać się przed Królową Polski, a Królową Podlasia błagać o pomoc w ucisku i wytrwanie wśród prześladowań.

 

Troskliwy pasterz i czciciel Matki Bożej Kodeńskiej  

 

Pasterzem wskrzeszonej w 1918 r. diecezji podlaskiej, został ks. bp Henryk Przeździecki, który gorliwie przystąpił do jej reaktywowania. O znaczeniu Kodnia, cudownym obrazie i o jego sprowadzeniu do Kodnia mówił wkrótce po ingresie. Już w 1919 zainteresował się stanem świątyni kodeńskiej, ogołoconej przez prawosławnych. Nawiązał kontakt z abp. Krakowa, księciem Adamem Stefanem Sapiehą z linii kodeńskiej. Chodziło o to, że Sapiehowie już dawno z Kodnia przenieśli się do Krasiczyna i niektórzy z nich uważali, że obraz powinien być u nich, w ich kaplicy. „Książę Niezłomny”, abp krakowski Sapieha, opowiedział się na rzecz Kodnia, ucinając wszelkie roszczenia rodowe Sapiehów.

Bp Przeździecki najpierw przekazał obraz do pracowni konserwatorskiej prof. Jana Rutkowskiego w Warszawie (13 marca 1926). Był na to czas najwyższy. Mamy wcześniejszy opis stanu obrazu: „Pro memoria” z dnia 10 kwietnia 1925. Stan obrazu był „w najwyższym stopniu niepokojący”. Wynikało to „z braku powietrza pomiędzy malowidłem a sukienką i blachami”. Do tego wilgoć i pleśń, w wielu miejscach zupełny zanik łącznika farb i ich wykruszanie się, itd., itd.

Renowacja trwała ponad dziewięć miesięcy. Pod koniec stycznia 1927 Matka Boża Kodeńska została zaproszona do kaplicy w Zamku Królewskim. Tam prezydent RP Ignacy Mościcki – przed Jej obliczem – włożył biret kardynalski nuncjuszowi apostolskiemu Lorenzo Lauriemu. Po tej uroczystości obraz pozostał w kaplicy Zamku Królewskiego, a drzwi kaplicy stały otworem dla wszystkich. Wkrótce utworzyły się kolejki. (W czerwcu odbyła się podobna uroczystość: biret kardynalski otrzymał Prymas Polski, August Hlond).

W maju obraz został przeniesiony do warszawskiej katedry metropolitalnej. Nadzwyczajnie przyciągał tłumy i poruszał serca. Nie dziw, że u wielu ludzi zrodziło się pragnienie, aby Matka Boża Kodeńska została w Warszawie. Niektórzy wręcz pytali, czy godzi się tak piękny i święty obraz wywozić gdzieś na głuchą nadbużańską prowincję, gdy jedynie godne dla niego miejsce to stolica?! Po deliberacjach zaczęły się także oficjalne działania w tym kierunku.

Bp Przeździecki rozstrzygnął ten dylemat sposobem Sapiehy, tego z „Błogosławionej winy” Zofii Kossak. Nocą z 4 na 5 lipca 1927 roku przewiózł obraz do Siedlec. W liście pasterskim (9 lipca) napisze pięknie: „…wśród nocnej ciszy, cudowny obraz Matki Boskiej Kodeńskiej w granice Podlasia wstąpił. I Matka nasza na uśpione domy zsyłała kwiaty łask swoich, witając swe wierne dziatki”.

O ciekawych okolicznościach tego „wstąpienia w granice Podlasia” nie wspomniał. Przedstawił natomiast bogaty program na następne dni i tygodnie – na czas wielkiej procesji z obrazem na trasie od Siedlec do Kodnia.

 

Powraca otoczona czcią i honorami

 

W Siedlcach obraz najpierw nawiedził Seminarium Mniejsze (w dawnym pałacu Ogińskich). Tam przed obliczem Królowej Podlasia w kaplicy seminaryjnej przeżyli swoje rekolekcje kapłani, a 10 lipca, z udziałem garnizonu wojskowego i orkiestry wojskowej został tryumfalnie przeprowadzony do katedry. I tutaj w historię obrazu zaczęli się wpisywać Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej, którym bp Przeździecki – w czasie uroczystości powitalnej w Kodniu – powierzy kodeńskie sanktuarium. Ojcowie Jan Kulawy i Stanisław Baderski najpierw przeprowadzili rekolekcje w katedrze, potem będą już towarzyszyć obrazowi do Kodnia.

Mądry Pasterz diecezji pomyślał o tym, aby powrotowi kodeńskiego obrazu nadać status sprawy narodowej i państwowej. W tym celu stworzył honorowy Komitet Uroczystego Wprowadzenia Cudownego Obrazu Matki Boskiej do Kodnia. O objęcie protektoratu poprosił prezydenta RP Ignacego Mościckiego, a w skład komitetu weszli najwyżsi dostojnicy państwowi i hierarchowie, oczywiście książęta Sapiehowie i wiele osób znaczących.

Dnia 18 sierpnia 1927 wracającej Wygnance podstawiono godny rydwan, bogato ustrojony kwiatami i kilimami, zaprzężony w trzy pary koni ze stajni prezydenta, w srebrnej, błyszczącej uprzęży z „herbami państwowymi”, „łaskawie udzielonej przez P. Prezydenta Rzeczypospolitej”. Ze czcią religijną, z honorami kościelnymi i państwowymi ruszył historyczny pochód. Pasterz diecezji ślubował całą drogę odbyć pieszo jako pielgrzym, prowadząc Matuchnę do Jej domu.

Trasę podzielono na kilka odcinków; były postoje, nawiedzenia świątyń i rekolekcje, aby wiernym dać okazję do modlitwy, sakramentów i słuchania słowa Bożego. Warto przypomnieć: Zbuczyn, Krzesk, Międzyrzec, Biała Podlaska, Horbów, Terespol (z nawiedzeniem cerkwi unickiej) i 3 września Kodeń – Placencja.

Misjonarze głosili „po parę kazań dziennie”, przepowiadał także biskup i udzielał sakramentu bierzmowania. Zwarty tłum podążał za obrazem w długiej procesji, a na skrzyżowaniach i w miejscach „stacyjnych” czekały ze swoimi kapłanami grupy wiernych z odległych miejscowości.

Z wielką wiarą cisnęli się prawosławni, aby swoim pobożnym zwyczajem „pryłożytsia k’ Ikonie”, co znaczy po prostu – ucałować obraz; matki podawały dzieci, aby je „przyłożyć”. „Nawet Żydzi tłumnie odwiedzali kościół i przypatrywali się Maryi w Jej obrazie”. I chyba nigdzie nie zabrakło żebraków.

Nie do wyobrażenia, jaki szacunek, cześć i miłość towarzyszyły tej procesji! Ile szczerego uczucia i radości zalewającej się łzami! Stęsknieni za swoją Matką, uradowani Jej powrotem i bliskością, ze łzami okrążali na kolanach powóz, którym wracała, wielu padało na twarz w proch ziemi. Drogi obstawione brzózkami, mieszkania ustrojone.

A nocne czuwania podlaskie pielgrzymów?! Wewnątrz świątyń i na zewnątrz! Więcej w nich było spontaniczności, radości i prostego ducha ofiary niż dzisiaj!

 

Kodeń przed wielkim świętowaniem

 

Kodeń już od wielu dni żyje tym powrotem. Rynek i ulice wysprzątane, trasa od Placencji – gdzie przez noc zostanie obraz – do Rynku wysypana piaskiem. Po obu stronach ulicy słupy, pomalowane na biało, połączone wieńcami. Na Placencji miejsce dla obrazu – na kopcu usypanym pod ołtarz przez saperów – godnie ustrojone w stylu regionalnym; w wieńcach rozmieszczono kolorowe żaróweczki, które zapłoną, gdy znajdzie się tu obraz.

Uwagę przyciąga wielka litera M, umieszczona „na drzewie z kwiecia” i upleciona z kwiatów, a utkana żaróweczkami. Zrobią one wielkie wrażenie, gdy zabłysną w wieczornym mroku. Prąd będą czerpać z akumulatorów, tak samo jak latarnie zawieszone na słupach.

Główne uroczystości odbędą się na Rynku następnego dnia, w niedzielę 4 września. Dla celów liturgii zbudowano podwyższenie. Fragment łodzi pontonowej posłużył za absydę ołtarzową, a wiosła umieszczone na szczycie tej absydy i skierowane ukośnie ku górze nad obrazem, wyglądają jak promienie, a symbolizują zdroje łask, tryskających na lud wierny przed ołtarzem i dalej. Zainstalowano też w odpowiednich miejscach mikrofony i głośniki na słupach; uroczystości kodeńskie będzie transmitowało Polskie Radio, włączając cały naród w wielkie świętowanie powrotu Pani Kodeńskiej do Kodnia.

 

Witana dostojnie i serdecznie

 

Kodeń w tym czasie nie był ludny, ale wraz z pielgrzymami, procesja wychodząca na powitanie Matki liczyła kilka tysięcy. Prowadził ją o. Franciszek Bonifacy Kowalski, prowincjał misjonarzy oblatów. Długi szereg chorągwi, feretronów, dziewczynek z wieńcami i kwiatami, i tłum wiernych, w promieniach słońca chylącego się ku zachodowi, to godne powitanie Matki – dwa kilometry przed miastem – po 52 latach sierocego oczekiwania. „Wóz zaprzęgnięty w szóstkę kasztanów, opleciony w zieleń i kwiecie, a na nim Ona (…). Witają Ją wszyscy. Padają na kolana książęta Kościoła. Pokotem się ściele lud siermiężny, łka i łzy wylewa radości, bo wraca”, tak referował uczestnik powitania w Tygodniku Ilustrowanym (38/1927, 17 IX). Było to w sobotę, 3 września, około godz. 18. Nie zobaczysz takiego w tłumie witających, który by nie połykał łez między wyszeptywanymi słowami modlitwy.

W samą porę dotarł również metropolita krakowski, abp książę Adam Sapieha, prowadząc nowe rzesze pątników ze stacji Stradecz, przez pontonowy most na Bugu, specjalnie na tę okoliczność zbudowany przez saperów.

Zlewa się morze głów i kołysze. Już niezadługo mężczyźni zdejmą obraz z rydwanu i ustawią na ołtarzu, wojsko sprezentuje broń i potoczy się huk 16 honorowych salw armatnich, a z tysięcznych ust wyrwie się rzewny szloch ulgi i radości.

 

„Wybrałam sobie to miejsce”

 

Nocne czuwanie przy obrazie miało oficjalną oprawę: najpierw wojsko zaciągnęło wartę honorową, potem zmieniła je „straż ogniowa w pełnym rynsztunku”, a niebo kolorowo rozświetlały rakiety „obficie przez wojsko puszczane”.

Przeniesienie obrazu z Placencji na Rynek zaplanowano na godzinę 10. Ulice zapełniły szeregi wojska, drużyny harcerskie z Terespola i Brześcia, las sztandarów, chorągwi, feretronów i pielgrzymkowych krzyży. Stoją przejęte swoją rolą dziewczynki, mające sypać kwiaty i służby porządkowe. Biskupi, duchowieństwo, dygnitarze państwowi, przy czym Minister Wyznań i Oświecenia Publicznego, Gustaw Karol Dobrucki, jest delegatem Prezydenta RP.

Uwagę przyciąga rodzina Sapiehów, a od dostojników wyraźnie odróżnia się grupa ludzi prostych, ubranych skromnie, bez cienia okazałości, mężczyzn i kobiet podeszłego wieku. To „męczennicy”, „weterani krwawych bojów za Unię świętą”, poniewierani i katowani przez władze zaborcze. Dziś w oprawie honorów wojskowych otrzymają odznaczenia państwowe: Złote Krzyże Zasługi, i papieskie: Pro Ecclesia et Pontifice (Za Kościół i Papieża), jako przedstawiciele wszystkich prześladowanych za wiarę i polskość.

Z ołtarza na Rynku odczytano najpierw dekret biskupa, który daje Kodniowi święty obraz, a pieczę nad nim powierza Misjonarzom Oblatom Maryi Niepokalanej. Uroczystą sumę odprawił książę abp Adam Stefan Sapieha, metropolita krakowski, a kazanie wygłosił ks. bp Henryk Przeździecki. Tchnęło ono radością z Bożego zwycięstwa i patosem historycznej chwili; rozjaśniało myśli i serca, dając ewangeliczną interpretację doznanych cierpień, siejąc ziarna nadziei i otuchy.

„Wielbij, duszo moja, Pana… (…). Dzisiaj – dzień tryumfu wiary, nadziei i miłości: Wiary wypróbowanej w ogniu prześladowań…” Kiedy wywożono obraz, wtedy ta wiara wołała, że „Kodeńska Matuchna wróci”. „Dzisiaj, gdy zapowiedź spełniona, z głębi serc wołamy: Wróciła! Jest wśród nas! Witaj!”

Po odśpiewaniu: „Boże, coś Polskę” i „Te Deum”, książęta Sapiehowie z ministrami biorą obraz na swoje barki. Z wdziękiem niosą do kościoła, aby ustawić na głównym ołtarzu. Wojsko prezentuje broń, gra orkiestra, huczą salwy armatnie i w niebo się wznosi śpiew pięćdziesięciotysięcznej rzeszy ludu, tak bardzo podbudowanego tym, co tutaj przeżył.

 

***

Oczywisty fakt historyczny, że wywieziona brutalnie przed półwieczem, wracała wśród oznak najwyższej czci i honorów, zdaje się mówić, że to jest Jej miejsce wybrane. Toteż słowa: „Wybrałem sobie to miejsce” (2 Krn 7,13), które Pan skierował do Salomona, gdy ten ukończył budowę świątyni jerozolimskiej, wolno włożyć w usta Maryi i uzupełnić: „Wybrałam sobie to miejsce i tu zostanę”.

 

***

Kiedy wracała, Jej miejsce, sanktuarium, przedstawiało się nader skromnie. Ołtarz prowizoryczny, zbity z desek, bez ozdobnej nastawy; nie było organów, ambony, ławek, żyrandoli… Puściuteńko! To Jej miejsce wybrane, dom Matki, – tu od pokoleń przez wielu najchętniej zwanej Matuchną – mówiło samym swym widokiem, co z nim zrobiono, gdy Jej nie było. Mówiło, jak podupada i niszczeje dom bez Matki! Ten dom wypięknieje, będzie przyciągał i radował kochające dzieci, bo Matka wróciła.